Pleśń i zgnilizna
Było ostatnio o dachu i dziurze, a to sprowokowało mnie do wspomnień. W 2021 roku zostałem zaproszony na Rodos. Kto wie, ten wie, kto nie wie, temu tłumaczę. RODOS – Rodzinny Ogród Działkowy Otoczony Siatką. Na ogródku altanka, jakieś 5x3m. W altance życie – odrębny, samowystarczalny ekosystem zgnilizny, robali, pająków i pleśni, której ostry zapach drażnił nozdrza po uchyleniu marnej jakości drzwi. Domek zbudowany był metodą gospodarczą, lekką ręką 30 lat temu i od tego czasu nie remontowany. Dach dziurawy, konstrukcja dachu, której zbutwiałe części wpadały do altanki przegnita, meble i wyposażenie corocznie zalewane, z wielką tapicerowaną kanapą włącznie. Bujna roślinność rosnąca na podłożu z kanapy. Pajęcze sieci jak w filmie “Indiana Jones i Poszukiwacze Zaginionej Arki”.
– Widzi pan, właśnie przejęliśmy tę działeczkę i chcemy doprowadzić to do stanu używalności – usłyszałem od nowo upieczonego działkowca.
Robię różne rzeczy – pomyślałem – ale są granice brawury.
– A czego konkretnie pan ode mnie oczekuje? – dopytałem
– No, naprawy dachu.
– Ale wie pan, że do tego to daleka droga? – zapytałem.
Popatrzył na mnie jak na idiotę.
Jedzie śmieciarka
Przed rozpoczęciem jakichkolwiek prac na dachu trzeba było pozbyć się całego tego bajzlu w środku i siedzących w nim wilgoci i pleśni. Inaczej jakakolwiek praca byłaby bez sensu i do tego zagrażałaby zdrowiu. Ja nie podjąłem się oczyszczenia domku. Zbyt szanuję swoje zdrowie. Są specjalistyczne firmy, które wiedzą jak to zrobić i legalnie zutylizują taką zawartość. Stanęło na tym, że opróżnienie domku właściciel zrobi we własnym zakresie, a potem kiedy będzie można wejść do środka, spotkamy się ponownie i pogadamy.
Plan pracy
Spotkaliśmy się po dwóch tygodniach. Domek był pusty, ale wilgoć, zapach pleśni i zgnilizny nadal unosiły się w powietrzu. W dachu widniała wielka dziura.
– Tę wykładzinę z pcv to pan na tej zalanej, betonowej podłodze specjalnie zostawił? – zapytałem.
– O żesz… (przecinek), nie zauważyłem, że to zostawili!
– A prąd tu jakiś pan ma?
– Prąd? O nie! Prądu to my tutaj nie mamy.
Hm… Czyli robota ręczna albo na narzędziach akumulatorowych. Trzeba było opracować koncepcję. Plan był następujący:
- Wyciągamy rzeczoną wykładzinę na zewnątrz żeby odsłonić betonową podłogę i pozwolić jej schnąć.
- Demontujemy i wywozimy całą konstrukcję dachu, czyli deski, belki i resztki papy (kontener został po stronie właściciela, bo dogadał się jeszcze z innym działkowcem, że wezmą na pół). Ze wszystkich ścian zdejmujemy wewnętrzną okładzinę z płyty pilśniowej (babcia płyty hdf) pozostawiając do schnięcia odkryte bloczki.
- Wyjmujemy i zabezpieczamy w magazynie skrzydła okna i skrzydło drzwi.
- Gołą, otwartą konstrukcję przykrywamy plandeką budowlaną, żeby przy opadach nowa woda nie dostawała nam się do środka.
- Zostawiamy na minimum dwa tygodnie żeby hulający w środku wiatr i rosnąca temperatura zrobiły swoje. W tym czasie zamawiamy materiał na nową konstrukcję i pokrycie dachu. Potem, kiedy wnętrze będzie już suche, ruszamy z robotą.
- Ewentualne wykorzystanie środków przeciwgrzybicznych przedyskutujemy po tych dwóch tygodniach.
Stanęło na dachu dwuspadowym, jak poprzednio, nieco większym niż bryła budynku, tworzącym jeszcze zadaszenie nad wejściem, deskowanym, pokrytym papą podkładową i dachówką bitumiczną. Po obu stronach rynny i rury do odprowadzania wody do beczek na deszczówkę. Zrobiłem pomiary i umówiłem się z inwestorem za kilka dni na akceptację kosztorysu i sygnał do rozpoczęcia prac.
Małe zmiany
Po zapoznaniu się z kosztorysem inwestor wprowadził cięcia. Zdecydował, że teraz dach doprowadzimy tylko do stanu konstrukcji pokrytej papą, a krycie dachówką, obróbki i orynnowanie zostawi sobie na później. Taka mała ulga w tegorocznym budżecie. Nie narzekałem. Mniej roboty to szybszy finisz, a musiałem uwinąć się przed zaplanowanym urlopem. Czasu było sporo pod warunkiem, że nie będzie padać. Podpisaliśmy umowę i zamówiliśmy materiały.
Przygód Indiany Jonesa ciąg dalszy
Podczas tego zlecenia chwilami czułem się jak wspomniany bohater grany przez Harrisona Forda. Akcja rozbiórka dachu zajęła nam dwa dni, z czego część czasu poświęciliśmy najpierw na ucieczkę, a później pacyfikację szerszeni zamieszkujących w gnieździe między belkami. Niewiele brakowało a posiłkowalibyśmy się strażą pożarną. To jednak nie koniec przygód. Okazało się, że po drugiej stronie dachu mieszkały sobie wielkie, ale naprawdę wielkie, czerwone mrówki, które przy odrywaniu resztek sufitu spadły nam z całym swoim dobytkiem na głowy, karki i za ubrania. Miarka się przebrała. Postanowiłem wtedy, że zlecenia na RODOS będę omijał dużym łukiem. Na szczęście czas leczy rany, również te na karku.
Pauza
Po kilku dniach zostały gołe ściany. Nawierciliśmy dokoła budynku otwory i zamocowaliśmy haki oczkowe. Zarzuconą na obiekt plandekę budowlaną naciągnęliśmy dobrze przy pomocy linki, oczek i haków tak, aby podczas opadów nie gromadziła się w niej, jak w basenie woda, tylko spływała na zewnątrz bryły. Miałem dwa tygodnie czasu na inne zlecenia, a właściciel wykorzystał je na uprzątnięcie śmieci po rozbiórce. Wiatr i słońce sumiennie i całkiem za darmo pracowały przez ten czas dla nas.
Zakupy
Trzeba było uzupełnić zestaw narzędzi o kilka przydatnych akumulatorowych przyjaciół. Przy poprzednich pracach w większości wystarczały te na 230V, ale stawianie agregatu w miejscu, gdzie nie można go upilnować, albo codzienne wożenie się z nim tam i z powrotem było bez sensu. Dla wygody zdecydowałem się na narzędzia z tym samym systemem bateryjnym. Do mojej wkrętarki dołączyły akumulatorowa piła łańcuchowa, pilarka, szlifierka i narzędzie oscylacyjne. Byłem gotowy do pracy.
Konstrukcja
Ze względu na kiepski stan murów w altance musiałem maksymalnie ograniczyć występowanie sił nie działających pionowo w dół, które mogłyby rozpychać ściany. Stanęło więc na miksie konstrukcji krokwiowej i krokwiowo-jętkowej. Krokwie posadowione zostały na belkach, które nazwać można stropowymi, jak w konstrukcji krokwiowej. Belki stropowe przejęły na siebie wszelkie siły rozpychające i przeniosły na ściany jedynie czysty ciężar. Jednak dla dodatkowego wzmocnienia i stabilności konstrukcji zdecydowałem się dodać jętki. Całość, po deskowaniu powinna być nie do ruszenia.
Niespodzianka
Po około dwóch tygodniach nagrzewania i wentylowania, do środka dało się wejść bez obaw. Było sucho, a po przykrym zapachu nie było śladu. Dobry moment na rozpoczęcie prac, jednak niespodzianka to obowiązkowy element każdego zlecenia. Nie mogło jej zabraknąć i tu. Były już co prawda szerszenie i mrówki, ale na myśli mam niespodziankę budowlaną. Przyglądając się miejscom, na których wsparte miały być belki stropowe znalazłem na jednej z bocznych ścian całą odparzoną na zaprawie górną warstwę bloczków. Trzeba było wszystko oczyścić i przymurować je jeszcze raz, a potem poczekać aż wszystko się zespoli na dobre.
Testowanie nowych zabawek
Dojechały materiały. Niestety przez jakieś 200 metrów, od bramy wjazdowej do kompleksu aż do ogródka klienta, trzeba było transportować je tradycyjnie. Nie wjechałaby tam żadna ciężarówka. Kiedy znalazły się na miejscu, wszystko trzeba było dobrze pomierzyć. Mała pomyłka w niewłaściwą stronę na długość lub przy pomiarze kąta mogłaby oznaczać konieczność dokupienia całej belki.
Wreszcie w ruch poszły moje nowe zabawki. Lubię eksperymentować, ale muszę przyznać, że byłem do nich sceptycznie nastawiony. Tymczasem pozytywnie się rozczarowałem. Wszystko działało jak należy. Nieco inna była tylko charakterystyka pracy piłą łańcuchową w porównaniu z tradycyjną spalinówką, ale to kwestia przyzwyczajenia. Za to przy pozostałych narzędziach wygoda pracy bez plączących się kabli bezcenna.
Szczęśliwy finisz
Jeden dzień zajęło mi mierzenie i przycinanie. Drugiego dnia położone i zamocowane zostały wszystkie belki stropowe. Potem wszystko znowu trzeba było przykryć plandeką na kilka dni i grzecznie poczekać aż niebo się rozchmurzy. Kiedy chmury się rozeszły, w dwie osoby udało nam się w jeden dzień postawić konstrukcję dachu z przyciętych już elementów. Następnie dwa dni zajęło deskowanie zaimpregnowanymi ciśnieniowo w tartaku deskami i trochę prac towarzyszących, a potem jeden dzień na pokrycie papą podkładową całości dachu. Zgodnie z koncepcją inwestora zlecenie zostało na ten moment zakończone. Do niego będzie należało w przyszłości zamocowanie obróbek blacharskich, orynnowania i pokrycie dachu dachówką bitumiczną. Jednak w takiej formie, w jakiej go zostawiliśmy, dach altanki spokojnie może poczekać na to nawet kilka lat.
Wykorzystano fotografie własne Home 3K